Jest 7:30. Słońce mocno już ogrzewa namiot, panujący w środku zaduch zmusza mnie do wyjścia.
Cała załoga wstaje i szykujemy się do kolejnego wyjazdu, teraz czeka nas siedmiogodzinny etap. Poranne czynności zajmują nam coraz mniej czasu. Start 12.40 a my o 10:00 jesteśmy już zwarci i gotowi. Kamil do drugiej
w nocy walczył z pompą paliwa, łącznikami i badlock'ami, które strasznie
pogięliśmy na skałach. Podczas jednego z przejazdów, koło wjeżdżając na
metrowy kamień, tak podwinęło oponę, że badlock jak nóż, odciął kawał skały. Nasze
opony cały czas poddawane są dużym przeciążeniom, wielokrotnie skała dociska
się do felgi lub opona wywija się całkowicie na zewnątrz. Ale póki co, nic się z
nimi poważnego nie dzieje. Jesteśmy gotowi. Pierwszy raz dojeżdżamy na start 30 min wcześniej. Startujemy
jako przedostatni, mamy więc okazję obejrzeć nastawioną bojowo całą klasę PROTO. Ruszają Finowie, Rosjanie, Magda z Marcinem, łódź podwodna i my. Dzisiaj również startom towarzyszą
media. Kamery z zainteresowaniem obserwują szeroki potok, przez który poszczególne załogi muszą
przejechać. Dziewiczy krajobraz nadaje kolorytu całej scenerii. Ruszyli. Ponad
metrowy bród długości około 80 m pochłania poszczególne auta, starające się przebić pod prąd na drugą
stronę. Każda załoga daje z auta wszystko. Ryk silników wzbudza olbrzymią satysfakcję u kibiców. My
dostrzegamy jednak w naszym aucie problem. Okazuje się, że wymiana pompy nie do końca pomogła. Kiedy
byliśmy na campie wszystko wydawał się dobrze. Jednak podczas jazdy ponad 40 km asfaltową
dojazdówką,
niepokojąco zaczęła skakać wskazówka ciśnienia paliwa na listwie. Trudno nie
ma już odwrotu. Musimy wystartować, inaczej czeka nas kolejna taryfa. Ruszamy. Najpierw piachy, później
małe trawersy i strome zjazdy i podjazdy. Dookoła gęsto od drzew i głazów. Każdy wybiera optymalną
drogę. Główny trakt zajęty jest przed wciągającego się laplandera, Finowie mijają ich
bokiem, więcej przejazdów nie ma. Czekamy aż ktoś się wczołga. Jedziemy dalej na
poszczególnych podjazdach. Zaczynamy mieć znany problem z zasilaniem. Na jednym
ze stromych podjazdów auto prawie gaśnie, co nie wzbudza radości załogi, jadącej tuż za nami. Utrudniona jazda trwa i jest coraz gorzej. W
dalszej części lasu na podjeździe gaśnie nam motor i nie ma ciśnienia. Mamy
mętlik w głowie. Przecież Kamil zamontował w nocy nowy cały układ zasilania paliwa. Wszystko powinno
działać prawidłowo. W końcu znaleźliśmy ostatniego podejrzanego - może to paliwo. Odczepiamy wężyk od filtra, a paliwo ze zbiornika leci cienką stróżką.
W zbiorniku mamy jakiś mega syf, który nie wiadomo skąd się tam wziął. Czyżby
sabotaż? A może mają tu tak liche paliwo, że zatyka nam wężyk. Nie wiemy już co myśleć. Jedyne co
mogliśmy zrobić - to kompresorem wdmuchaliśmy powietrze przez wylot zbiornika,
wypychając elementy które go zatykały. Pomogło. Paliwo leci ciurkiem. Ciśnienie na
listwie się wyrównało, ale motor nadal pracuje jakby auto chodziło na wodę. Mocno
skaczące obroty na reduktorze utrudniają jazdę, szarpiąc samochodem. Nie pozwala nam to na precyzyjne kierowanie autem. Tutaj trzeba na styk wciskać się
między drzewa i kamienie. I stało się. Wjeżdżając, między dwoma
drzewami, na szczyt, auto szarpie i z dużym impetem uderza w gruby świerk. Kierownica wyrywa
się z rąk. Próbuję się wycofać, ale nie mam możliwości przekręcić kierownicy. Utknęliśmy. Szybka analiza.
Drążki całe, zwrotnica całe, sworznie na miejscu i kola są pionowo. Przekładnia
kierownicza nie chce się kręcić. Coś
zablokowało ją w środku. Trudno. Odpinamy drążek od przekładni i próbujemy
jechać wykorzystując tylko dodatkowe wspomagania podłączone szeregowo. Niestety
serwo działa w taki sposób że steruje siłownikiem w momencie kiedy przekładnia nie daje już rady, ale w momencie braku obciążenia, siłownik jest luźny i nie trzyma
położenia. Efekt jest taki, że mamy nieruchomą kierownicę i kiedy docisnę w
lewo to natychmiast siłownik pcha koło w lewo, a kiedy nie dociskam
w żadną stronę, koła mają całkowity luz i jadą gdzie chcą. Dramat. Nie da się tak
jechać w tym terenie (w dodatku z
chrzczonym paliwem). Dla nas ten dzień wyścigu dobiega końca. Przynajmniej jeśli chodzi o
trasę. Tomek dostaje koordynaty spotkania i rusza z campu. My z kulawym układem
kierowniczym przebijamy się ponownie
przez wszystkie zjazdy, które teraz są podjazdami. I ta trasa urzeka nas swoim krajobrazem. Mijamy po drodze urokliwe miejsce postoju w stylu rosyjskim, czyli stoliki i drewniane ławy przytulone do brzegu jeziora. Bierzmy kąpiel w blasku zachodzącego słońca. Teraz
zmierzamy w stronę nowego campu. Zakładamy, że 100 km dzielące nas od kolejnego campu, przejedziemy w 3 godziny.
Dojechaliśmy. To pierwszy biwak nad samym brzegiem jeziora Ładoga. Zbliżając się do
niego czujemy się jak nad morzem. Po horyzont woda,
piaszczyste szerokie plaże. Rozpiętość jeziora wynosi około 200 km. Nie ma się co
dziwić Wikingom, którzy w dawnych czasach po wpłynięciu na Ładogę zupełnie stracili rozeznanie gdzie się znajdują i dziwili się że na świecie istnieje „ słodkie morze” . Jak tylko rozbiliśmy namioty i
coś zjedliśmy, natychmiast zabraliśmy się do naprawy scorpiona. Sytuacja trudna. Przekładnia maglownicy roztrzaskana w środku. Po dokonaniu diagnozy okazało się
że dwa z trzech zębów zostały wyłamane. Pod przywództwem Arka Najdera, Robert wraz z Adamem dokonują cudów. Wyłamane zęby
są szlifowane, spawane a następnie pasowane ze sobą i przekładnia wygląda jak nowa. Uradowani montujemy ją na miejsce. Teraz
pierwszy ruch i ................... Wszystkie świeżo przyspawane zęby zostały urwane. Trzy godziny ciężkiej
pracy w świetle reflektorów i hałasu pracującego agregatu niestety
zakończyło się porażką. Powoli ogarnia nas zniechęcenie. Trudno. Podejmuję decyzję o
zaspawaniu układu wspomagania. Teraz mam nieruchomą kierownicę, która po
dociśnięciu w jedną ze stron wymusza przesunięcie siłownika przesuwającego koła.
Bardzo dziwne uczucie. Nie kręcisz kierownicą a jednak skręcasz. Wadą tego rozwiązania jest to że
kiedy mamy luźną kierownicę koła jadą gdzie chcą i siłownik ich nie trzyma. Drugi
problem również doczekał się rozwiązania. Spuściliśmy całe paliwo z baku a
część wlaliśmy do garnka. Po odparowaniu okazało się że mamy ropę. Nie wiemy
kiedy kto i jak, ale w naszym zbiorniku była ropa. W konsekwencji padła sonda
lambda i niesprawna korekcja mieszanki wzbogacała ją tak, że stojąc obok auta, szczypały oczy. Na całe szczęście Arek wymyślił by zalać
czyste paliwo i wyłączyć sondy. Idziemy spać. Znowu
jest 4. Wróciliśmy do gry trochę kulawi ale nie poddajemy się. Ekipa Marcina i
Magdy nie ma tak dobrze. Ukończyli próbę w czasie, jednak ponieśli straszne
straty w sprzęcie, całą noc odbudowywali auto. Ta próba uświadomiła im, że opony
mają kolosalne znaczenie. Oni na wąskich simexach topili się po dach, gdzie metr
obok Finowie na TSL jechali na trakcji. Spodziewali się że mogą być problemy,
jednak nie sądzili że, aż takie. Dodatkowo zaczynają się rozgrywki formalne i
regulaminowe. Komuś uznali jakieś punkty, komuś nie uznali. Zaczynają się oficjalne protesty itd. Atmosfera zaczyna być gorąca. |
ŁADOGA TROPHY 2011 >